Posąg
Gutenberga na fasadzie Kamienicy pod
Gutenbergiem,
gdzie mieszkał i pracował Jan
Petersilge,
jeden z najbardziej zasłużonych Ludzi Miasta Łodzi, jak zwali się
z dumą dawni łodzianie. W okresie międzywojennym w jego domu
mieściło się Stronnictwo
Narodowe
– ideowa kontynuacja myśli organiczników i pozytywistów. Myśl
narodowej demokracji kontynuuje obecnie Jan
Engelgard.
Z dziennikarskiej szkoły wysokiej etyki pracy, uporządkowanego
myślenia i działania Petersilgego wyszli najlepsi dziennikarze
Królestwa Polskiego, którzy swoją niezmordowaną pracą
u podstaw
i wzorową postawą obywatelską przyczynili się do odzyskania
niepodległości
w roku 1918.
Sławomir
Milejski - Praca własna. Łódź, kamienica J. Petersilgego, 1896.
CC BY 3.0 File:SM Łódź Piotrkowska 86 2017 (1) ID 613240.jpg
Utworzony: 15 lipca 2017
Kilka
słów na temat historycznej gazety
6
stycznia 1884 roku ukazał się pierwszy numer „Dziennika
Łódzkiego”. Miał tylko 4 strony. Z
biegiem czasu liczył sobie 6 stron.
Pierwsza w Łodzi gazeta ukazująca się całkowicie w języku
polskim powstała w wyniku tego, że zaborca
rosyjski zabronił
dalszego wydawania "Gazety
Łódzkiej / Lodzer Zeitung" w
dwóch językach. W związku z tym wydawca „Lodzer Zeitung” Jan
Petersilge
poprosił grupę swoich dziennikarzy, odpowiedzialnych dotąd za
część polską jego dziennika, aby jak najszybciej założyli
polską gazetę codzienną.
„Dziennik
Łódzki” powstał dzięki poparciu polskich Niemców oraz grupy
spolszczonych Żydów
Polscy
Niemcy czyli potomkowie niemieckich osadników, zamieszkali na
obszarze tzw. kongresówki byli w większości nastawieni propolsko.
Wynikało to przede wszystkim z tego, że byli
głęboko wierzącymi chrześcijanami
biblijnymi. Poza tym jako plebejuszom imponowała im wysoka kultura
polskiej szlachty protestanckiej. Z biegiem czasu prowadziło to do
coraz większego konfliktu
tej grupy ludności z
Rzeszą Niemiecką,
którą opanował szowinizm
czyli nacjonalizm pogański
i coraz bardziej jednoznacznego utożsamiania się polskich Niemców
z Polską. Pojawił się ruch polonizatorów,
którzy wprowadzali język polski w Kościele Ewangelickim i u siebie
w domu.
Jak
świadczy o tym ta reklama, zamieszczona w jednym z pierwszych
numerów „Dziennika Łódzkiego”, polskiego i niemieckiego
używano w Łodzi równolegle. Wielu tutejszych Niemców władało
językiem polskim, a wykształcony Polak znał dobrze niemiecki. Ten
ostatni był wspólnym językiem w sprawach technicznych,
finansowych, a także dotyczących działalności przemysłowej i
handlowej. Wolny dostęp – public domain
Z kolei
w ramach mniejszości żydowskiej występował ruch
asymilatorów,
którzy pod wrażeniem osiągnięć wysokiej kultury
austro-niemieckiej porzucali
język jidysz.
Wstydząc się z powodu zastoju
ich własnej społeczności,
jej zwyczajów i ubiorów, które niewiele się zmieniły od czasów
starożytnych, dążyli do jej unowocześnienia. Z kolei pod wpływem
polonizatorów wprowadzali do synagogi język
polski,
a do swoich nabożeństw modlitwy o pomyślność kraju, w którym
żyli. Część asymilatorów przyjęła chrzest i niezwykle poważnie
przyjmowała nakazy religii chrześcijańskiej. Część uważała
się za
Polaków wyznania mojżeszowego.
Ludzie
Miasta Łodzi
Powiedzmy;
nowy typ człowieka: optymistyczny, wesoły, energiczny, we wszystkim
doszukujący się jakiejś dobrej strony i góry do zdobycia,
niełatwo poddający się zwątpieniu, wierzący w szczęśliwą
gwiazdę.
Umówienie
się na prowadzenie np. zebrania zarządu spółki po niemiecku
wykluczało konieczność wypowiadania się po rosyjsku, co
odpowiadało wspólnikom narodowości polskiej. Zatrudniony w tym
celu Niemiec bałtycki (on z kolei od dziecka władał płynnie
niemieckim i rosyjskim) po zebraniu sporządzał wnioski i
uzasadnienia potrzebne do uzyskania jakichś zgód lub zezwoleń od
władz carskich. Na pytanie o narodowość łodzianie odpowiadali
nieraz dumnie, ale wykazując zarazem spryt: Ludzie Miasta Łodzi
(Lodzermenschen). Z łamów „Lodzer Zeitung”. Wolny dostęp –
public domain
Oba
te ruchy zostały życzliwie przyjęte przez społeczeństwo polskie
… które
w ten sposób zyskało energicznych,
w wielu wypadkach bogatych i wpływowych sojuszników w walce z
podejmowanymi w latach 1877-1904 przez carat próbami
wynarodowienia
Królestwa i tzw. ziem zabranych (Wilno, Grodno, Brześć Litewski,
Krzemieniec itd.). Wśród Polaków ton nadawał w tym czasie
konserwatywno-liberalny nurt filozofii pozytywnej oraz pracy
organicznej.
Organicznicy dążyli do stopniowych reform społecznych,
rozszerzenia umiejętności czytania
i pisania po polsku
wśród robotników i chłopów, zwalczali
pijaństwo i hazard,
stawiali sobie za cel asymilację
mniejszości narodowych.
Po
roku 1881 stało się jasne, że powstało serdeczne porozumienie
organiczników, polonizatorów oraz asymilatorów
Było to
związane
z zaostrzeniem polityki caratu wobec mniejszości żydowskiej
w Cesarstwie Rosyjskim. Żydzi zyskali dodatkową motywację do
bratania się z Polakami – robić na złość ludziom caratu. Ci
ostatni przyjmowali jednak owo serdeczne porozumienie przeważnie z
życzliwym zainteresowaniem. Przede wszystkim ze względu na to, że
organicznicy
i ich sojusznicy odrzucali wszelkie przygotowania do nowego
powstania,
a także ruch socjalistyczny. Najbardziej inteligentni spośród
rosyjskich policjantów i urzędników niechętnie stosowali się do
antypolskich zarządzeń, napływających z Petersburga. Byli zdania,
że ludność zaboru rosyjskiego należy związać na stałe z Rosją
przy pomocy wspólnych korzyści ekonomicznych. Starali się
rozpowszechniać idee panslawizmu
(jedności i solidarności narodów słowiańskich) oraz panrusizmu
(mateczka Rosja ma wiele dzieci i powinna je dobrze traktować, aby
się do niej przywiązały). Z ich punktu widzenia naród polski
powinien był trwać i zachować odrębność, a zarazem wzmacniać
się i bogacić dzięki znajomości języka rosyjskiego.
Na
tak skomplikowanym, pełnym paradoksów tle powstały korzystne
warunki dla rozwoju – głównie w Warszawie i Łodzi – prasy
polskiej wydawanej w języku polskim oraz niemieckim
Równolegle
pojawiły się redagowane na miejscu, w tych dwóch miastach, gazety
w języku rosyjskim. Odłóżmy je jednak na razie na bok.
Okoliczności powstania gazety, która odegrała wielką rolę w
życiu społecznym nieformalnej stolicy Polski Środkowej są jak
najbardziej zrozumiałe na tle tamtej epoki. Codzienny, ogromny
wysiłek, związany z założeniem i wydawaniem gazety codziennej
koordynował mecenas Henryk
Elzenberg.
Był synem postępowego rabina, który tworzył modlitewniki w języku
polskim. Ożenił się z Polką i przeszedł
na katolicyzm.
Jako radca prawny zakładów przemysłowych Scheiblera namówił ich
dyrektora
generalnego Edwarda Herbsta
do udzielenia szczodrej pomocy finansowej w tym dziele. Herbst
był
jednym z najbardziej znanych polonizatorów.
Prócz drukarni „Dziennika Łódzkiego” ufundował m. in. jeden z
ołtarzy w kościele pod wezwaniem Podwyższenia Świętego Krzyża.
Tak
zaś pisano o zadaniach nowej gazety w jej pierwszym numerze
„Znad
newskiej stolicy witam organ polski zaczynający wychodzić w ognisku
naszego przemysłu fabrycznego, w ognisku uważanym zwykle dotąd za
niepolskie. Po zwalczeniu trudności nieodłącznych od naszych
stosunków, zadaniem waszym będzie zapewne krzewienie
narodowej kultury przemysłowej
wśród ludności krajowej w ogóle, ażeby tym sposobem dowieść,
że z jednej strony umiemy pracować
ku pożytkowi i chwale kraju
i że z drugiej strony stoimy na wysokości nowoczesnych
zasad ekonomicznych,
które głoszą tolerancję dla każdego, co swoją inteligencją i
pracą przyczynia się do ogólnego dobrobytu kraju. Szczęść wam
Boże!"
Kolejnym
paradoksem zaboru rosyjskiego było to, że wielu
naszych rodaków mieszkało czasowo, a nawet na stałe w Petersburgu.
W stolicy państwa carów czuli się znakomicie, a ci którzy mieli
tam swoją firmę robili złote interesy. W mieście nad Newą nie
odczuwało się najmniejszej niechęci wobec cudzoziemców. Można
tam było mówić po polsku ile dusza zapragnie, o ile tylko ktoś
miał rozmówców władających tym językiem, nie obawiając się
najmniejszej kary albo nagany. To właśnie prasa rosyjska ukazująca
się w Petersburgu usiłowała wesprzeć polskich poddanych cara w
ich sprzeciwie wobec ustaw
ograniczających prawo do posługiwania się mową ojczystą.
Stąd
też żadna polska ani polsko-niemiecka gazeta nie miała
najmniejszego problemu ze znalezieniem tam współpracowników,
gotowych pisać z reguły znakomicie zredagowane korespondencje.
Korespondencje niezbędne ze względów praktycznych, aby wszyscy
zainteresowani mogli śledzić
przemiany w polityce i gospodarce ogromnej Rosji
i wiedzieć czego potrzebuje ogromny rynek
zbytu Rosji i Chin,
jak korzystnie nabyć i przewieźć nad Wisłę chińską herbatę
itd. itp. Zaś odnośnie własnego podwórka szefowie „Dziennika”
nie pozostawili zbyt wielu niedomówień.
„Dziennik
Łódzki wychodzi dla każdego, kto go czytać zechce, a jeżeli już
koniecznie chodzi o to, dla kogo mianowicie wydawane jest nasze pismo
dodajemy, że obok tubylców, ma ono głównie na względzie
ludność, która nie będąc rdzennie krajową, blisko jest – albo
być powinna – całkowitego zespolenia się z krajem.
Mamy nawet wszelkie powody mniemać, że tutejsza ludność obcego
pochodzenia nie inaczej pojmuję wydawnictwo nasze, bo w tych właśnie
sferach przyjęte ono było z całkowitym uznaniem.”
W
okresie tzw. nocy apuchtinowskiej określanej też jako czas represji
po powstaniu styczniowym
… nie
wolno było używać
w książkach i czasopismach takich
pojęć jak: ojczyzna, naród polski, wolność, niepodległość,
sprawa polska, a nawet nasz kraj. Za wydrukowanie czegoś takiego
można było dostać rok katorgi (ciężkiej pracy przymusowej w
kajdanach) i dziesięć lat zesłania do Azji na dodatek. Z tym, że
do odpowiedzialności karnej pociągano w takim wypadku tylko jednego
człowieka, którym był redaktor
odpowiedzialny.
Redaktor odpowiedzialny to było stanowisko, na którym ludzie dość
często się zmieniali, bo coś takiego było trudno wytrzymać
nerwowo.
Mimo
wielu przeszkód oraz zagrożeń polscy patrioci cały czas pracowali
dla naszego kraju
Co prawda „Dziennik Łódzki” Elzenberga przestał się ukazywać 31 grudnia 1892, ale już niebawem w mieście nad rzeką Łódką pojawiły się inne gazety drukowane po polsku. Dzielnie wspomagali ich dzieło dziennikarze jednoznacznie propolskiej „Neue Lodzer Zeitung” tzn. „Nowej Gazety Łódzkiej”. W tamtych czasach zawód dziennikarz nie kojarzył się nikomu z czymś złym, a pod zaborami polscy dziennikarze byli powszechnie szanowani. Ci dziennikarze pisali tylko prawdę i nie pochwalali ani ucisku ani wyzysku człowieka przez człowieka.
Jeśli
nie pisali całej prawdy to ludzie wiedzieli, że dzieje się tak z
powodu groźby surowych kar: katorgi i zamknięcia gazety
Przeciętny dziennikarz miał opinię człowieka nieprzeciętnie uczciwego, któremu można śmiało powierzyć np. pieniądze na pomoc potrzebującym. Społeczeństwo było świadome, że dziennikarze walczą o postęp i rozwój w trudnych warunkach i spieszyło im z wszelką możliwą pomocą. Lata 1884-1918 to były dni chwały niezależnych dziennikarzy zaboru rosyjskiego, zaś „zmartwychwstanie ojczyzny” (jak nazywano odzyskanie niepodległości po trwającym trzy pokolenia podziale całego kraju między trzech zaborców) było w znacznej mierze ich dziełem. Podobnie zresztą jak powstanie Armii Ochotniczej i ocalenie przed straszliwą klęską w roku 1920. Pamiętajmy o naszych dzielnych i wytrwałych przodkach, tytanach pracy, prawdziwych Europejczykach! Ich osiągnięcia przynoszą chlubę Polsce – twierdzy honoru i tolerancji.
Przeciętny dziennikarz miał opinię człowieka nieprzeciętnie uczciwego, któremu można śmiało powierzyć np. pieniądze na pomoc potrzebującym. Społeczeństwo było świadome, że dziennikarze walczą o postęp i rozwój w trudnych warunkach i spieszyło im z wszelką możliwą pomocą. Lata 1884-1918 to były dni chwały niezależnych dziennikarzy zaboru rosyjskiego, zaś „zmartwychwstanie ojczyzny” (jak nazywano odzyskanie niepodległości po trwającym trzy pokolenia podziale całego kraju między trzech zaborców) było w znacznej mierze ich dziełem. Podobnie zresztą jak powstanie Armii Ochotniczej i ocalenie przed straszliwą klęską w roku 1920. Pamiętajmy o naszych dzielnych i wytrwałych przodkach, tytanach pracy, prawdziwych Europejczykach! Ich osiągnięcia przynoszą chlubę Polsce – twierdzy honoru i tolerancji.
Na
koniec ponownie rzut oka na Dom Petersilgego – dzieło
architektów:
Kazimierza Pomian-Sokołowskiego i Franciszka Chełmińskiego. Tak
nawiasem, zachował się dom Sokołowskiego przy ulicy Dzikiej, co
prawda mocno przebudowany. Zapewne wrócę do tego innym razem.
Kamienica pod numerem 86 to zarazem niestety jeden z niewielu
przykładów dawnych łódzkich budynków, które przywrócono do
dawnej świetności, acz niezbyt świetnie tam się dzieje…